piątek, 16 listopada 2012

Pod palmami, czyli suchutkie, ale zmęczone tenisówki. Cz.5

Witam Wszystkich Zewsząd.

Łódzkie niebo przypomina rozlany ołów. Chyba aniołki szykują się do andrzejkowych wróżb.... czy cóś?
To ja Wam dziś o palmach opowiem, może to coś zmieni... :))


-Słońce świeci!!!!!!!!! - ryk wydobywający się z gardzieli moich latorośli stawia mnie do pionu.
Matko, dzieci mają koszmary nocne, pomyślałam najsampierw, ale zwlokłam się, żeby podnieść żaluzje i sprawdzić rzetelność porannej informacji.
 No w rzeczy samej. Świeci. Jest niedzielny poranek i żaluzje w oknach mieszkańców Granady podnoszą się sporadycznie i leniwie. Ni z tego, ni z owego, zza jednej z podniesionych do połowy, dobiega mnie przeraźliwy dźwięk saksofonu.
Aaaaa, to takie buty! Przeciętny Hiszpan w niedzielny poranek ćwiczy gamy na instrumencie bardzo dętym! Marnie mu szło, więc poszłam się dowiedzieć, jakie atrakcje przewidziano dla starej matki na tak dźwięcznie rozpoczęty dzień.
- Jedziemy nad morze, a potem się zobaczy - zapodał nad jajkiem na miękko mój męski potomek, więc na znak zgody postukałam w skorupkę swojego jajka, nie wiedzieć czemu ugotowanego na twardo i przez chwilę przemknęło mi przez głowę, że może tego jodu po katastrofie czarnobylskiej, podawałam dziecięciu za mało i stąd te ciągoty, ale w końcu dałam spokój tym rozmyślaniom. Czemu nie? Niech będzie morze.
Obuwszy tenisówki, potajemnie upchnęłam do torby parasolkę i byłam gotowa na kolejną przygodę.
Po drodze z zadowoleniem obserwowałam prawie pogodne niebo i piękne krajobrazy, licząc w duchu, że produkt firmy Rossmann, mający za zadanie chronić,  podróżujących w końcu października po Andaluzji, naiwnych turystów, nie będzie użyteczny.


Jakoż nie był.
Salobrenia (z miękkim n) wyłoniła nam się zupełnie niespodziewanie z za zakrętu i z miejsca oczarowała.





Malownicze, białe miasteczko, wyglądało, jak efekt zabawy dziecka olbrzyma, które powtykało w skały domki z klocków Lego. Centrum u podnóża obrośniętej budynkami skały, to wąskie uliczki, obsadzone palmami. Cicho, zielono i spokojnie.
Wycieczka się rozdzieliła i romantyczni kochankowie poszli słuchać szumu fal, a nie mniej romantyczne, matka z córką na ostatni wspólny spacer, bo zbliżał się nieuchronny czas rozstania (nazajutrz Alicja przeprowadzała się do Madrytu a nas czekała dalsza, ostatnia już wyprawa).











Świetne miejsce, w sam raz na niedzielną kanikułę. Tylko dlaczego hiszpańskie szczotki do mycia butelek rosną na drzewach???


I dlaczego na skwerach poustawiano części bliżej mi nieznanych maszyn??? Hale im pozamykali, czy jak?


No i na koniec pytam grzecznie, kto to będzie jadł ????!!!!


Albo to...



... no dobra, mule mogą być, zgodziłam się, ale na wszelki wypadek zamówiłam hiszpański omlet z ziemniakami, gdybym jednak zmulona mulami okazała się być. Te zresztą szybko znikały ze stołu, bo zgłodnieliśmy po tych spacerach porządnie. Jedliśmy na pomoście z widokiem na morze i góry oraz zapachem pieczonych ośmiorniczek w tle.


Po ( według mnie, mocno podejrzanej) kolacji jeszcze spacer nad morzem.
 Ale ileż można spacerować? Moje sfatygowane tenisówki zaprotestowały i pozwoliwszy na ostatnie fotki wylegujących się w słońcu nadmorskich skał, podreptały do samochodu. 


Wracaliśmy drogą pod palmami, a w samochodzie słychać było, jak zwykle, hiszpańską muzykę (o matko!) i....dziwne poburkiwania w trzech młodych brzuchach. Mój dystyngowanie milczał, Ha! :))))


Po drodze udało mi się zrobić poruszoną i mało wyraźną fotkę gór Sierra Nevada , których szczyty pokrył pierwszy tej jesieni śnieg.


W Granadzie okazało się, że nawiedzony trębacz nauczył się dwóch nowych dźwięków, które radośnie ćwiczył do późnych godzin nocnych.  No, powiadam Wam, nie zmarnowana niedziela! :))))

Dobiegam, Kochani, do końca moich hiszpańskich opowiastek, tę ofiarowuję Wam na weekend z życzeniami słońca:)) . Dla wytrwałych obietnica, że mam w zanadrzu jeszcze jednego podróżniczego posta, ale potem to będzie już tylko o wytworkach i rękoczynach, jak Jaśka kocham!!! :))

28 komentarzy:

  1. Wspaniała podróż - świetnie napisane no i oczywiście piękne zdjęcia:)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Snow,zlituj się!Przed nami kilka miesięcy zimy,a Ty nam zapodajesz takie widoki,że lata się chceee:)Uwielbiam takie klimaty i jak stamtąd wyjezdżam to jestem ciężko chora:)Dziękuję za tę piękną wycieczkę.Pozdrawiam mimo wszystko cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciebie nigdy za wiele:) Snow :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Taka wycieczka w piątkowy wieczór zdarza się tylko raz !!!
    Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
  5. A widzisz - każde chmury gdzieś muszą popłynąć by odsłonić słońce! Normalnie chciałabym tam być! A co do przysmaków - dobrze zrobione ośmiorniczki - tak tylko na oliwie z sokiem cytrynowym, odrobinką czosnku i pietruszką do złudzenia przypominają kurczaka, ale wizualnie są o wiele bardziej interesujące! Słowo!
    Ściskam mocno, pozdrów Jaśka!

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna podróż... nigdy tam nie byłam. Zazdroszczę...

    OdpowiedzUsuń
  7. Dlaczego hiszpańskie szczotki do mycia butelek rosną na drzewach? Pewni dlatego, że Hiszpanie mają sporo butelek (po winie? ;) ) do mycia. ;))) Uściski serdeczne Snow Miła

    OdpowiedzUsuń
  8. Wracaj, wracaj, daj odpoczac swoim tenisówkom , pora na szykowanie się do świąt!Dosyć leniuchowania:))
    A co do ośmiorniszek i muli- pyszne, uwierz na słowo!
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń
  9. Witaj podróżniczko i pisarko....))))super tak z rana pobyć w Hiszpanii ...Dzięki za wycieczkę i opowieści...Miłej niedzieli ...Całuski pa...

    OdpowiedzUsuń
  10. mule??? osmiornice??? papierosy??? never kochana:))) Piekne wspomnienia :))i jakie widoczki:)))

    OdpowiedzUsuń
  11. Ja zamawiam ośmiornice!!! Pychatka :-D
    Może wiesz jak te szczotki do butelek się nazywają? Widziałam takie w Grecji ale nikt kogo się pytałam nie zna jej nazwy ;-P
    Dobrze że na ostatni dzień dostaliście trochę słońca :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  12. miło było z Tobą przez Hiszpanię iść:)))

    OdpowiedzUsuń
  13. Cudownie, dobrze że tym razem pogoda dopisała...za owoce morza podziękuję;)
    Pozdrawiam cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  14. Snow dziekuję za piękną wycieczkę!
    Podziwiam Cię za odwagę zjedzenia czegoś takiego ślimaczego jak mule:))
    Mnie odwagi na taki czyn z pewnośćią by zabrakło.
    Pozdrwienia dla nawiedzonego trębacza:))
    Całuję mocno!

    OdpowiedzUsuń
  15. Te szczotki do butelek, jeśli dobrze mi się wydaję, występują u nas jako roślina doniczkowa pod nazwą "kocie ogony". Sprawdzę to jeszcze i napiszę, czy miałam rację.
    Do palm mnie jakoś nie ciągnie - mam już zbyt zimowy nastrój; z jedzenia ostatecznie mule - ośmiornice w żadnym wypadku!
    A w ogóle to fajna wycieczka!
    Ninka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety, pomyliłam się! To nie są kocie ogony tylko roślina z rodzaju melaleuka; z tej samej pochodzi australijskie drzewo herbaciane. Nie będę się tu rozpisywać, ale informację znalazłam w "Kwietniku" (nr3 z 2000r.), a potem sprawdziłam w wyszukiwarce.
      Ninka.

      Usuń
    2. Dziękuję, Ninko, dobrze wiedzieć:))

      Usuń
  16. Lubie Twoje poczucie humoru i Twój stosunek do świata, nie myślałaś żeby napisać książkę dobrze by się ją czytało, piszesz w taki naturalny sposób z taką lekkością. Do miłego dobra kobieto:))))

    OdpowiedzUsuń
  17. Ale ! FAJNIE! Przepiękny post Kobieto Kochana! Ośmiornice zjadła bym nawet w wersji surowej :) Tak już mam :) A w zdjęcia Twe mam ochotę wskoczyć z rozpędu :) Ściskam Cię serdecznie! Jaśka pomiziać proszę!

    OdpowiedzUsuń
  18. Mule tak, w winie:) Ośmiorniczki też jadłam, jak zrobione dobrze to można zjeść i owoce morza ponoć nie tuczą!!
    A jednak wycieczka słoneczkiem się skończyła.

    OdpowiedzUsuń
  19. Cudownie się czytało...piękna wycieczka i piękne zdjęcia:)

    Dziękuję za odwiedziny i miłe słowa pozostawione na blogu.
    Ślę ciepłe listopadowe pozdrowienia z uśmiechem serca*
    Peninia ♥

    http://peniniaart.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  20. Cudne zdjęcia i ten koloryt świata i światło....uwielbiam!
    Owoców morza natomiast nie znoszę, pod żadną postacią...
    A tak w ogóle to nie widać po Tobie, że ciacha ponad mięsko..... Figurę masz cudną! buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  21. Ale bym jakieś dobre jedzonko zjadła!Super ta Twoja podróż:-) pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  22. Piękna opowieść, cudne zdjęcia, w sam raz na nasze chłody, tylko te ośmiornice mogłaś nam oszczędzić:)) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  23. mule uwielbiam :))
    pozdrawiam
    Ag

    OdpowiedzUsuń
  24. Ośmiorniczki niekoiecznie, ale mule i krewetki - mniam :) Rozmarzyłam się - piękna wycieczka - niesamowite są takie miejsca po tzw. sezonie :)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję Wszystkim Zewsząd za każde słowo :))